Z życia wzięte
Od pewnego czasu pracuję jako sprzedawca w sklepie należącym do ogólnopolskiej sieci drogerii. Praca w handlu jest całkiem niezła, pozwala na niezłą orientację w aktualnych trendach kosmetycznych i nierzadko uprawnia do zniżek czy darmowych produktów. Gdyby tylko pieniądze były inne…
Finanse, finansami – mało kto jest z nich zadowolony, dlatego nie o tym chciałam tu napisać. Oficjalnie, w Internecie, chciałabym się poskarżyć na swojego szefa, młodego chłopaka (chyba młodszego ode mnie), który od paru miesięcy piastuje funkcję kierownika w naszej drogerii. W moim, i nie tylko moim mniemaniu jest on najgorszym kierownikiem pod słońcem, kierownik sklepu Bydgoszcz. Po sklepie chodzi dumny jak paw, w sposób świadczący, że nie tylko jest kierownikiem, ale panem całego świata i wszystkich zamieszkałych na nim stworzeń. Codziennie do pracy przychodzi przed wszystkimi i upomina każdego z osobna, że trochę się spóźnił i powinien przychodzić wcześniej. Oczywiście każdy z pracowników przychodzi na czas, jednak w oczach naszego kierownika najlepiej by było, by w pracy zjawiać się pół godziny wcześniej i wychodzić pół godziny później. Każdego poprawia i każdemu zwraca uwagę – ten żel stoi krzywo, tu jest za duża przerwa, a tu dostaw jeszcze parę produktów. Bądź miła dla klientów, szerzej się uśmiechaj, proponuj maseczkę w promocji. Od tych rad czasami aż robi się niedobrze, jednak jako niższa stanowiskiem nie mam prawa nic powiedzieć. Ostatnio chciałam wziąć urlop w sobotę, którą miałam mieć pracującą. W tym dniu miała miejsce wielka impreza – 50 rocznica ślubu moich dziadków. Urlopu oczywiście nie dostałam.
Komentarz